Katastrofa amerykańskiej Latającej Fortecy B-17 w rejonach Wałbrzycha, już od wielu lat budziła zainteresowanie historyków i lokalnych badaczy. Dzięki wysiłkowi Pana Krzysztofa Kobusińskiego udało się wyjaśnić tą niezwykłą zagadkę sprzed ponad 70 lat. Dziś można już nakreślić historię lotu amerykańskiego bombowca B-17 oraz jego załogi, która zrządzeniem losu rozbiła się na Dolnym Śląsku.
Pechowa misja nr 383
Historia lotu amerykańskiej Latającej Fortecy Boeing B-17G o numerze taktycznym Y-46697, rozpoczyna się rankiem 22 marca 1945 roku. Wtedy to 2. Grupa Bombowa 15. Armii Powietrznej USA wyruszyła z baz położonych w okolicach Foggi we Włoszech, na terytorium III Rzeszy. Zadaniem grupy bombowców było bombardowanie rafinerii w miejscowości Ruhland położonej na północ od Drezna.
Podczas realizacji tego zadania prawdopodobnie amerykańskie bombowce natrafiły na silny ogień przeciwnika. Formacja została zaatakowana między innymi przez odrzutowe myśliwce Messerschmitt Me-262. Natomiast jedna z maszyn pilotowana przez porucznika Johna Pierika została trafiona przez działo przeciwlotnicze typu Flak. Wskutek ostrzału powstała w prawym skrzydle sporej wielkości dziura. Uszkodzenie Latającej Fortecy musiało być na tyle duże, że załoga zdecydowała się na zmianę kursu. Zamiast powrotu do baz we Włoszech oddalonych o 1000 km, załoga zdecydowała się na skierowanie maszyny no wschód, na tereny zajęte przez Armię Czerwoną.
Wtedy to duża część rejonu Dolnego Śląska była już kontrolowana przez Rosjan. Wiele miejscowości zostało zajętych, a w lutym 1945 roku zamknięto okrążenie wokół Wrocławia i Głogowa. Pomimo tego wciąż spora część terenu była kontrolowana przez Niemców, głównie na południe od przebiegu dzisiejszej autostrady A4. Można przypuszczać, że załoga Latającej Fortecy B-17 zamierzała wylądować na terenie zajętym przez Armię Czerwoną. Na jednym z przyfrontowych lotnisk polowych w Brzegu lub Nysie. Przebieg frontu był jednak nieregularny i dotarcie do lotniska kontrolowanego przez Rosjan wymagało dalszego lotu nad terytorium III Rzeszy.
Upadek Latającej Fortecy B-17
Według ustaleń poczynionych przez Krzysztofa Kobusińskiego wynika, że uciekający uszkodzony samolot został zestrzelony przez Niemców z Jagdgeschwader 52. Walka między niemieckimi myśliwcami a amerykańskim bombowcem, musiała się rozegrać w rejonie pomiędzy Dreznem a Jaworem. Co najmniej sześciu członkom załogi bombowca udało się opuścić maszynę i wyskoczyć ze spadochronami. Ewakuowali się oni z uszkodzonego B-17 w rejonie Wałbrzycha, rozpraszając się i opadając na pola za działkami Podzamcza, w rejonie Strugi oraz szybu Tytus na Konradowie. Latająca Forteca niechybnie zaś opadła na ziemię…
Wrak amerykańskiego bombowca
Rozbita maszyna leżała przez dłuższy czas na polach i dostęp mieli do niej okoliczni mieszkańcy. Nie wiemy, w jakich okolicznościach jej szczątki zostały usunięte. Zanim to się jednak stało, wykonano kilka zachowanych do dziś fotografii wraku Latającej Fortecy B-17. Przez wiele lat uważano, że pierwsze zdjęcie zostało wykonane w rejonach Konradowa lub Białego Kamienia w Wałbrzychu. I takie też były pierwsze teorie związane z miejscem upadku amerykańskiego bombowca. Przez ten okres czasu mówiło się właśnie o rozbiciu bombowca B-17 w Wałbrzychu.
Późniejsze ustalenia zaprowadziły jednak Krzysztofa Kobusińskiego do Wierzbnej. Tam na polach naprzeciwko cmentarza udało się odnaleźć drobne pozostałe szczątki maszyny. To pozwoliło zrewidować wcześniejsze teorie i ustalić ostatecznie, że maszyna rozbiła się pod Wierzbną niedaleko Świdnicy. W tle archiwalnego zdjęcia widać kominy fabryki w Żarowie. Bardzo dobra analiza porównawcza zdjęcia, wykonana przez Krzysztofa Kobusińskiego, znajduje się na stronie internetowej Żarowskiej Izby Historycznej, analiza dostępna jest pod tym linkiem.
Los załogi Latającej Fortecy B-17
Od momentu opuszczenia bombowca przez część załogi, maszyna musiała lecieć jeszcze jakiś czas dalej. Można przypuszczać, że była to bardziej nieudana próba wylądowania bombowcem, niż niekontrolowany stromy upadek na ziemię. Kilka dni temu na miejscu katastrofy zostały odnaleziony fragment kości. Ich obecność może potwierdzać teorię, że dowódca pilot por. John Pierik pilotował maszynę do samego końca, a po nieudanym wylądowaniu spłonął w jej szczątkach.
Lotnicy, którym udało się opuścić maszynę, podczas opadania zostali ponownie ostrzelani przez niemieckie myśliwce. Spadochron Wilbura Jaffke’a został podziurawiony, przez co opadał szybciej i podczas kontaktu z ziemią złamał on nogę. Inny z lotników, Richard Benjamin, podczas opuszczania B-17, w wyniku stresu i pośpiechu, przypiął spadochron do uprzęży „do góry nogami”. Po otwarciu spadochronu początkowo opadał więc głową w dół. Lotnicy, którzy wylądowali na polach pod Wałbrzychem zostali schwytani przez okoliczną ludność i przetransportowani do jednej izby.
Jeszcze tego samego dnia zostali wzięci do niewoli przez niemieckich żołnierzy i przeniesieni do obozu. Według ustaleń Krzysztofa Kobusińskiego, początkowo przebywali w obozie jenieckiem na terenie Szczawienka, obecnie w tym miejscu znajduje się komisariat I Policji. Każdego z lotników osobno przesłuchano, a sierż. Wilburowi Jaffke’owi okazano odciętą rękę, na której znajdował się charakterystyczny sygnet należący do dowódcy por. Johna Pierika. Później jeńcy zostali przetransportowani do Terezina w Czechach. Następnie w Moozburgu w Niemczech, wraz z końcem wojny zostali wyzwoleni przez armię gen. Pattona.
Pozostałych czterech członków załogi Latającej Fortecy B-17 zginęło na miejscu, trzech z nich zostało pochowanych na terenie Szczawna-Zdroju, Konradowa i Białego Kamienia. W roku 2005 prowadzone badania potwierdziły zakładane miejsca pochówków lotników.
Skład 10-cio osobowej załogi amerykańskiej Latającej Fortecy B-17 (nr taktyczny Y-46697):
- dowódca pilot – por. John Pierik – zginął na miejscu
- drugi pilot – por. Robert W. Steele – zginął na miejscu
- nawigator – por. Harold A. Taylor – zginął na miejscu
- bombardier – por. John P. Yatsko – zginął na miejscu
- radiooperator – sierż. Raymond J. Levesque – uratowany / niewola
- strzelec pokł. – sierż. Richard H. Benjami – uratowany / niewola
- strzelec pokł. – sierż. Tony Zevenbergen Jr. – uratowany / niewola
- strzelec pokł. – sierż. Wilbur W. Jaffke – uratowany / niewola
- strzelec pokł. – sierż. Charles R. Redford – uratowany / niewola
- strzelec pokł. – sierż. Vernon T. Burger – uratowany / niewola
Rekonstrukcja lotu sprzed lat
Na podstawie zebranych wszystkich informacji, Krzysztof Kobusiński przygotował rekonstrukcję przelotu Latającej Fortecy B-17 o numerze taktycznym Y-46697, z dnia 22 marca 1945 roku.
Przebieg lotu Latającej Fortecy B-17, choć niekoniecznie pokrywający się z aktualnymi ustaleniami, możemy przeczytać również na stronie internetowej stowarzyszenia 2nd Bomb Group.
Zobacz także: Zapomniana katastrofa Junkersa Ju-52 na Śnieżce
kawalek historia….szacun
Witam. Ciekawy blog, gratuluję i przy okazji wtrącam sprostowanie. Krzysztof Kobusiński dokonał wielu ustaleń dotyczących zestrzelonej amerykańskiej latającej fortecy (Wałbrzych, Szczawno). Jednak to nie on ustalił kwestie awaryjnego lądowania B-17 w Wierzbnej. Dokonali tego czytelnicy Gazety Wrocławskiej, która jako pierwsza opublikowała informacje na ten temat. Mam na ten temat artykuł z początku 2008 r., a tutaj podsyłam link informujący o sprawie http://www.polskatimes.pl/artykul/111069,amerykanie-szukaja-mogil-swoich-lotnikow,id,t.html Jeśli ktoś posiada publikację o latającej fortecy w Wierzbnej, która została opublikowana przed styczniem 2008 r. niech da znać i przekona, ze moja informacja nie jest prawdziwa. Pozdrawiam
Bardzo ciekawy materiał.Wydają mi się jedynie wątpliwe tak skuteczne ataki niemieckich myśliwców. Pod koniec marca 1945 r. Niemcy nie mieli już praktycznie lotnictwa bojowego. Zestrzelenia przez artylerię jest natomiast możliwe.
Dlatego niektórzy podważają te relacje o zestrzeleniu. Może piloci chcieli coś ukryć? Była wojna, różne historie się zdarzały.
Szanowny Panie Lotnik, gdyby Pan zapoznal sie z moimi ustaleniami wiedzial by Pan co ja ustalilem o co pisza wielcy redaktorzy i uatorzy roznych publikacji na ten temat. Miernej jakosci autorzy przepisujac moje ustalenia przeinaczaja je aby sprawic u czytelnika, ze to oni wlozyli duzy udzial ssojej pracy w te ustaldnia. Tylko ja rozmawialem z uczestnikami tej tragedii tj. lotnikami I swiadkami ich smierci. W moim opracowaniu nie ma slowa o tym, ze to ja znalazlem miejsce rozbicia sie samolotu w Wierzbnie. Wspomnienia tych czytelnikow bardzo wprowadzily mnie w blad poniewaz kategoryczie twierdzili, ze lezacy na polach samolot byl caly i nie nosil sladow spalenia. Na pokazanych fofogrfiach wskazywali calkiem inny samolot. Dopiero odnaleziona fotografia statecznika pionowego pozwolila na kategoryczne ustalenie miejsca upadku samolotu. Chcialbym dodac jeszcze, cale zdarzenie nie mialo miejsca nad Swidnica ale zaczelo sie gdzies nad Jaworem poprzez STRUGE , Walbrzych -Konradow, Wierzbno. Samolot lecial z Walbrzy ha do Wierzbna daleko od Swidnicy. I jeszcze jedno male sprostowanie, mozna przeczytac w niektorych opracowaniach, ze samolot ten zostal zestrzelony nad Ruhland przez mysliwce niemieckie a dobity przez mysliwce radzieckie. Samolot zostal uszkodzony jeszcze nad Ruchland przez artylerie a dobity przez mysliwce niemieckie . Na to sa zachowane dokumentoy.